Handel w Mołdawii. Średnia pensja 200 euro, a ceny jak w Polsce
W Mołdawii można przejechać kilkanaście kilometrów i nie zobaczyć ani jednego sklepu. W Polsce to niemożliwe, choć nasz kraj jest dziesięć razy większy.
Mołdawski handel tradycyjny opiera się głównie na sklepach spod znaku Alimentary. Nie jest to nazwa sieci – po rumuńsku (urzędowy język w Mołdawii) alimentara znaczy żywność. Zindywidualizowanych nazw (typu Delfinek, Eden czy Carlos) najzwyczajniej tam nie ma, no chyba że Katerina, od imienia właścicielki.
Alimentary mogą mieć i 20, i ponad 100 mkw., ale raczej mniej niż 200 mkw., a ponieważ są niezrzeszone, praktycznie każda wygląda inaczej. Jedne są słabo zaopatrzone, o wyjątkowo nieatrakcyjnym wyglądzie zewnętrznym i takim samym wystroju sali sprzedaży. Inne przypominają nasze sklepy Społem, nie ustępując im również pod względem asortymentu. Takie lepsze placówki można znaleźć głównie w miastach.
Mały kraj, mało sklepów
Podstawowa różnica między polskim i mołdawskim handlem detalicznym polega na nasyceniu sklepami: u nas działają niemal na każdym rogu, a tam, nawet w stołecznym Kiszyniowie, trzeba się sporo nachodzić, żeby znaleźć Alimentarę. Za miastem jest jeszcze gorzej. Po drodze z Kiszyniowa do Orhei, na odcinku około 50 km, naliczyłem zaledwie kilka sklepów. Między Warszawą i Nowym Dworem Mazowieckim (około 30 km) jest ich trzy razy więcej.
Dużą część klientów odbierają mołdawskim detalistom bazary, które są popularniejsze niż w Polsce. Można na nich kupić towar pochodzący głównie od krajowych producentów. Owoce i warzywa z bazaru są nie tylko tańsze, ale i świeższe niż w sklepach. To samo dotyczy mięsa i nabiału.
Supermarkety dla zamożnych
Oprócz Alimentar i bazarów miejscem, w którym Mołdawianie – głównie ci zamożniejsi – robią zakupy, są supermarkety. Choć mówimy o najbiedniejszym kraju w Europie, oferta takich szyldów, jak Number 1 czy Linella, niczym nie różni się od asortymentu dostępnego w naszych sklepach podobnego formatu. Ceny też są podobne. Tyle że obywatele tego kraju zarabiają w przeliczeniu średnio około 200 euro miesięcznie... Radzą sobie jednak, jak mogą, np. bardzo popularne jest przygotowywanie latem przetworów warzywnych, po które sięgają zimą, a także domowy wyrób wędlin, wina, masła. Mimo to około 30 proc. przeciętnej pensji idzie na jedzenie.
Niewiele osób robi zakupy w stylu zachodnim – jednorazowo kupując produkty spożywcze na cały tydzień. Większość woli odwiedzić sklep lub bazar kilka razy w tygodniu, żeby kupić chleb, masło, warzywa, mięso, kiełbaski (są stosunkowo tanie) i ser. Mniej zamożni mieszkańcy starają się unikać supermarketów nie tylko ze względu na drożyznę, ale również dlatego, żeby nie wziąć więcej, niż planowali. W Mołdawii działają również sklepy specjalistyczne, np. mięsno ‑wędliniarskie i piekarnicze, za to nie ma monopolowych – alkohol można dostać w każdej Alimentarze.