28 października 2025 roku Sąd Okręgowy w Katowicach może podjąć decyzję w sprawie listu żelaznego dla Henryka Kani. A poniżej możan przeczytać pierwszą część wywiadu z biznesmanem, który przebywa w areszcie domowym w Ameryce Południowej.
Panie Prezesie, cały czas Pan jest w Argentynie. A gdzie dokładnie?
– W Buenos Aires.
Henryk Kania: twierdzenie, że uciekałem z Polski, jest nadużyciem
Jak Pan się znalazł w Argentynie? Dlaczego pan uciekł?
– Przed nikim nie uciekałem. Już około 2016 roku zdecydowaliśmy z moją obecną żoną, że zamieszkamy za granicą. Wynikało to z kwestii osobistych, w tym mojego rozwodu, opieki nad dziećmi itd. Będący pod moją opieką syn z pierwszego małżeństwa kształcił się później w Stanach Zjednoczonych.
Oczywiście bywałem w Polsce, bo byłem zainteresowany tym, co się dzieje w spółce i w biznesie. Ale kiedy jej zarząd zgłosił w sądzie przyspieszone postępowanie układowe, zrozumiałem, że coś jest nie tak. Dlatego w czerwcu 2019 roku objąłem funkcję pełniącego obowiązki prezesa zarządu na trzy miesiące. Gdy tę funkcję mi odebrano, po prostu wyjechałem z Polski. Twierdzenie, że uciekałem, jest nadużyciem. Nie można uciekać z miejsca, w którym się nie mieszka.
Jest Pan jednak w areszcie domowym w Argentynie?
– To w dużej mierze przypadek. Pojechaliśmy z żoną do Ameryki Południowej – najpierw zobaczyć Argentynę. Potem wróciłem tam na początku 2020 roku, już sam. I wtedy zastała mnie pandemia COVID.
Dosłownie z dnia na dzień kraj został zamknięty. Wprowadzono jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów na świecie: zakaz wychodzenia z domu, brak możliwości podróżowania, żadnych lotów.
W tym czasie w Polsce zapadła decyzja o moim tymczasowym aresztowaniu. Kiedy już osłabły rygory pandemii i próbowałem wylecieć z Argentyny, zostałem zatrzymany na lotnisku w Buenos Aires. Rozpoczęła się procedura ekstradycyjna.
Dlaczego Henryk Kania chce teraz wrócić do Polski i po co mu list żelazny?
Dlaczego teraz chce Pan wrócić do Polski? Stęsknił się Pan za krajem?
– Zarzuty prokuratury uważam za wyimaginowane. Nazwano mnie przestępcą i złodziejem, co dla człowieka, który przez lata był szanowanym przedsiębiorcą, było szokiem.
Domyślam się, że dość szybkie przejście od „polskiego króla wędlin” do „Henryka K.” mogło być bolesne.
– Tak. Prokuratura uprzykrzała życie nie tylko mnie, lecz także mojej rodzinie. Na przykład mój niepełnoletni syn, który uczył się w Stanach Zjednoczonych, miał zablokowane konto w Polsce tylko dlatego, że nosi to samo imię i nazwisko.
To wróćmy do tej kwestii – dlaczego właśnie teraz chce Pan wrócić do Polski?
– Dlaczego teraz? Ponieważ jakieś dwa czy trzy lata zajęło mi to, żebym w ogóle zrozumiał, o co chodzi. Co dokładnie stało się z Zakładami Mięsnymi Henryk Kania. A o tym, co się działo w spółce, jakie były działania zarządu spółki, jakie były tak naprawdę relacje zarządu z bankami oraz z Biedronką, dowiedziałem się dopiero z dokumentów udostępnionych mi przez prokuraturę. Byłem w szoku. Chociaż byłem akcjonariuszem i członkiem rady nadzorczej, nie miałem pojęcia o wielu decyzjach operacyjnych.
Po pierwsze, dlatego że wówczas rzadko bywałem w Polsce. A po drugie, to była spółka giełdowa, działająca zgodnie z międzynarodowymi standardami rachunkowości (MSR). Żeby podejmować decyzje finansowe, trzeba mieć specjalistyczną wiedzę – dlatego prezesem zarządu był wieloletni biegły rewident. Ja nie miałem takich kompetencji.
Henryk Kania chce odzyskać dobre imię i majątek
Ile czasu zajęło Panu zrozumienie, co się działo w Zakładach Mięsnych Henryk Kania?
– Dwa, może trzy lata. Tyle potrzebowałem, żeby ze szczątkowych dokumentów udostępnianych mi przez prokuraturę poskładać całość. A gdy już zaczęliśmy z żoną podejmować działania prawne, okazało się, że znowu trafiamy na mur. Prokuratura przestała nam wydawać dokumenty. Co więcej, mojej żonie, która jest prezesem spółki Staropolskie Specjały, do dziś nie zwrócono dokumentacji firmowej. Nie zwrócono też zarekwirowanych serwerów. To absurd.


